
Strach wyrwał mnie z tego snu,
Bo pora uderzyć pięścią w stół,
Kto jest najważniejszy tu,
Nie jest nas dwoje, ani dwóch,
Ta pomiędzy najbardziej cierpi,
Ale to nie mnie sumienie gnębi,
Elektryczne cyfry na zegarze,
Cyfry są trzy,
Jedna stoi z boku,
Dwie są w parze,
Na widoku,
Godzina
3:33
Ciepłe lato, na dworze zmrok,
U niego radość, a u niej mrok,
Okno pokoju szeroko otwarte,
Radosna córa podchodzi w zabawie,
Czuję Damian, szybko bo po sprawie,
Biegnę bo wygląda to poważnie,
Rękoma celuję już za nie...
Małe jej nóżki chwytam w dłonie,
Bo już była po tamtej jego stronie,
Nie myśląc szarpie szybko w gore,
Maleństwo uderza głową o parapeturę,
W złości krzycząc, co i jak tłumacze,
Ty będziesz wiedzieć lepiej, raczej,
Z nią na rękach wracam do Ciebie,
Siedzisz w kuchni, dbasz o siebie,
Malujesz swe pejzarze
Bo i ważne są słowa jej matki,
Grozisz bym dobierał słowa w kwiatki,
Małą dziecinę mi z rąk wyrwawszy,
Wracasz z nią do okna, pokazawszy,
Jej co i jak stać się może, kawałek świata
Ale ta metoda, zwykła jest to klapa.
Ona nie chcę na rękach być,
Szarpie się, zaczyna się wić
Tłumaczysz, jej co się stać może,
Wystawiasz ją za okno, o Boże.
Wcale nie lepiej, również krzyczysz.
Pokazujesz, tłumaczysz co by było gdyby.
Dziecię szarpie się i wypada, powaga, nie niby.
Z przerażeniem patrze za nią, już za późno.
Leci w dól jak szmaciana lalka,
Bez szans, takie życie to nie walka.
Patrzę na Ciebie z przerażeniem
Mówisz "ups" i wzruszasz ramieniem.
Wracasz do kuchni po kawę, malować obrazy.
Po farby, tusze, makeu'py
I po swoje tylko sprawy...
10.2023
Dodaj komentarz
Komentarze